sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 28 ,,Zostać z Davidem"...

*Laura*

W jednej chwili Lynch rzucił się na Davida.
Nie wiem o co się pokłócili, lecz musiało to być coś poważnego, skoro Lynch tak zareagował.
Chwilę tarzali się po ziemi, po czym oboje wstali i zaczęli okładać się pięściami na stojąco...
Lynchowi szło to lepiej, bo David był cholernie pijany.
Nagle David pchnął Lyncha na parawan. Oboje zerwali go i zaczęli tarzać się po scenie, na oczach wszystkich.
Muzyka przestała grać, a gwiazdy zrobiły miejsce na ich bitwę. Znów oboje wstali, po czym siłowali się w okolicach baru.
I wtedy na salę wszedł kucharz z wielkim tortem na wózku kuchennym.
Nie muszę oczywiście mówić, że David dostał w nos, tak, że zaczął mu krwawić, a padając na ziemię, trącił Lyncha, który przewrócił wózek. Tort spadł na podłogę, a Lynch razem z nim.
Nagle wszyscy zamilkli.
Kucharz rzucał wyzwiskami po francusku w Lyncha, który cały w cieście próbował podnieść się na nogi.
Goście zaczęli powoli bić brawo.
- Jesteś z siebie dumny, Lynch ? - zawołał David, trzymając się za krwawiący nos. - Wszystko zepsułeś !
Ludzie popatrzyli na chłopaka w torcie, a ja mogłabym przysiądź, że w jego oczach dojrzałam łzy.
Było mu po prostu głupio.
- Nie wiem, jak ty się możesz z nim spotykać, Laura. - szepnął do mnie David, po czym wyciągnął ku mnie rękę.
Spojrzałam na Lyncha - nie wiedział co zrobić...
Wszyscy patrzyli na mnie, czyją stronę wezmę...
Nie byłam w stu procentach pewna, lecz w jednej sekundzie podjęłam decyzję.
Minęłam kucharza i tłum, po czym biorąc Lyncha za rękę, ruszyłam w stronę wyjścia.
Dopiero, gdy zamknęłam za nami drzwi, poczułam ulgę.
- Marano... - zaczął Lynch.
- Cicho. - odparłam, o czym skierowałam nas na parking i znalazłam naszą limuzynę.
Kierowca był BARDZO zdziwiony.
- Panno Marano, panie Lynch... - powiedział na przywitanie, lustrując ciasto na marynarce, spodniach i we włosach Lyncha.
- Proszę nas zawieść do domu, natychmiast. - poprosiłam, pakując się do limuzyny.
Lynch wszedł za mną, a szofer posłusznie zamknął drzwi, wsiadł, zasunął dzielącą nas szybkę i ruszył.
Z schowka, który znajduje się w każdej limuzynie pod siedzeniem, wyjęłam mały ręcznik i podałam go Lynchowi.
- Dzięki. - mruknął, ściągając sobie z włosów kawałki ciasta. - Laura...

*Ross*

Spojrzała na mnie, po czym się uśmiechnęła:
- A gdzie: Marano ?
- Zapomnijmy o tym na chwilę, dobrze ? - poprosiłem. - Chciałem ci... podziękować. W końcu mogłaś zostać z Davidem i uniknąć wstydu... A mimo to... Wybrałaś mnie... i....
- Oh, zamknij się Lynch. - pisnęła, chyba lekko zawstydzona. - Zrobiłam to, bo pomyślałam, że ty może... ehm... zrobiłbyś to samo na moim miejscu...
- Tak... Dzięki, naprawdę. - mówiłem poważnie.
Nie spodziewałem się tego z jej strony.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza, którą przerwała Marano.
Wyciągnęła w moim kierunku palec, po czym wzięła kawałek tortu z mojej marynarki.
Następnie oblizała palec.
- Mmm... Waniliowy ! Mój ulubiony ! - zaśmiała się.
Również się zaśmiałem.
- A jeśli chodzi o to, dlaczego go zaatakowałem...
- Nie... Nie musisz. Nie chcę wiedzieć. - odparła, z uśmiechem.
Uśmiechnąłem się z podziękowaniem.
Nie chciałem tego mówić, ale uznałem, że jestem jej to winien.
Dziewczyna wzięła chusteczkę, po czym się do mnie zbliżyła.
- Czekaj. - zaśmiała się. - Masz tort na całej twarzy....
Następnie delikatnie otarła mi policzki, okolice ust i czoło.
Próbowałem się nie poruszyć, by nie utrudniać dziewczynie pracy, lecz i tak cały czas się śmiałem.
Po chwili dziewczyna zauważyła ranę na mojej twarzy.
- Jejku, Lynch to wygląda poważnie... - szepnęła, dokładnie przyglądając się mojej brwi.
- Co jest ? - spytałem.
- Masz przecięty łuk brwiowy... i wargę. - pisnęła, przykładając chusteczkę do moich ust.
- Au ! - syknąłem.
Dziewczyna pokazała mi lekko zaczerwienioną chusteczkę.
Faktycznie, krwawiłem.
- Trzeba było by to zeszyć... - mruknęła, po czym zastukała w szybkę do kierowcy.
- Co ? - zdziwiłem się. - Nie, to nic...
Ale ona już prosiła szofera, by wstąpił do szpitala.

Szpital w centrum Los Angeles był za daleko, więc zdecydowaliśmy się na małą przychodnię, niedaleko naszego domu.
Wysiadłem, a Marano powiedziała kierowcy, że damy radę sami wrócić do domu.
On niechętnie, lecz przystał na to.
Weszliśmy do przychodni, gdzie ludzie dziwnie patrzyli na laskę w wieczorowej sukni i chłopaka w krwi i cieście...
- Dzień dobry. - powiedziała Marano, podchodząc do recepcji. - Mój kolega miał małą bójkę i... No cóż, chyba potrzebuje szwów... Czy mogłaby nam pani powiedzieć, gdzie mamy się udać ?
Starsza kobieta za ladą, niechętnie wskazała na 3 piętro.
Marano podziękowała, po czym ruszyła w stronę schodów.
Owe 3 piętro było naprawdę ciemne i... depresyjne. Ciemne ściany, pół-przygasłe lampy i brak ludzi.
Marano znalazła jakieś drzwi i zapukała.
- Proszę ! - zawołał głos z wewnątrz.
Marano weszła, ciągnąc mnie za sobą.
Opowiedziała lekarce co się stało (w skrócie), po czym pokazała na moją brew.
Kobieta uznała, ze faktycznie powinniśmy to zeszyć.
Nagle coś zaczęło mnie piec w okolicach obojczyka.
Lekko odsłoniłem koszulkę, po czym zobaczyłem małą ranę i zaschniętą krew.
Musiałem się przeciąć, gdy David mnie popchnął.
- Cóż, zeszyjemy i brew i obojczyk. - uśmiechnęła się lekarka. - Przejdźcie do pokoju obok, ja pójdę po sprzęt.

*Laura*

Zgodnie z poleceniem doktor Ann, udaliśmy się do pokoju obok, w którym stało łóżko, jedno krzesło i parę szaf.
Lynch usiadł, po czym zaczął wybijać palcami jakiś rytm.
- Boisz się ? spytałam, gdy kobieta zaczęła oczyszczać jego obojczyk.
- Nie no co ty,.... - mruknął, drżącym głosem.
Zaśmiałam się.
- Chcesz, żebym złapała cię za rękę ? - spytałam.
- A wiesz, ze chętnie ? - zaśmiał się, po czym podał mi dłoń.
Nie będę kłamać, zdziwiłam się, lecz podałam mu dłoń i spletliśmy palce.
- Będę szyła. Pomyśl o czymś miłym i najlepiej patrz na koleżankę... - powiedziała lekarka, po czym zabrała się do roboty.
Lynch spojrzał na mnie.
Gdy kobieta zaczęła zszywać ranę, zobaczyłam, że się skrzywił.
-  Remember that trip we took in Mexico
Hangin’ with the boys and all your senioritas
I never spoke up, yeah never said hello
But I keep on trying to find a way to meet ya’ - zaśpiewałam cicho.
Chłopak zaśmiał się, po czym kontynuował:
-  I was chillin’
You were with him
Hooked up by the fire
Now he’s long gone
And I’m like so long
Najwyraźniej zapomniał o bólu, bo zaczął nucić resztę piosenki.
O to mi właśnie chodziło !

 -----------------------------------------
They are cute, aren't they ?
 Co sądzicie o tym rozdziale ? Znośny ? Piszcie w komentach !!

KOMENTUJĄC, MOTYWUJESZ DO PISANIA !!!