Podczas powrotu do domu (tak, ja hardcore prowadziłem) omal nie władowałem nas na drzewo. Nie, nie martwcie się, to nie było nic poważnego. Po prostu... Naprawdę mnie zdenerwowało ogłoszenie Rossa.
Ogłoszenie dotyczące możliwości biwaku z siostrami Marano. To naprawdę mi nie pasowało. Dlaczego ?
Cóż, może zacznę od tego, że jestem chyba zakochany w Vanessie. I od tego, że ostatnim razem (wczoraj) ją pocałowałem. A ona uciekła. Więc naprawdę, jeśli pojedziemy na ten biwak, to będzie naprawdę NAPRAWDĘ niezręcznie.
- Jedziemy ! To genialny sposób, żeby Ross i Laura poćwiczyli udawanie pary ! Poza tym, przyda nam się wspólny wypad. - stwierdziła Rydel.
A więc, nie ma odwrotu - szykuje się niezręczny wyjazd.
*Rydel*
Ten wyjazd będzie genialny ! Zaraz po powrocie do domu, postanowiłam zadzwonić do Laury, by omówić szczegóły.
- Tak się cieszę, że z nami pojedziecie ! - ucieszyła się młodsza z sióstr Marano.
- Ja też. To o której wyjazd, co wziąć i takie tam...
- Cóż... Do nas przyjedzcie po 8, żebyśmy po 8 mogli wyjechać. Na miejsce dotrzemy koło południa, tam rozbijemy obóz i zacznie się zabawa. Wziąć ? Namioty, śpiwory, ciuchy, żarcie... Ogólnie.
- Ok, czyli u was o 8 ? - upewniłam się.
- Tak, punkt 8.
- Ok, będziemy. - uśmiechnęłam się. - To do jutra Lau.
- Do jutra, Delly. - odparła, po czym się rozłączyłam.
Następnie wysłałam chłopaków do sklepu po jakieś jedzenie na jutro, a sama zajęłam się pakowaniem.
*Laura*
Wstałam wcześnie rano, żeby jeszcze wszystko ogarnąć. Mimo późnej pory roku (grudzień), było ciepło jak w piekle (w końcu LA), więc szybko wybrałam sobie letnie ciuchy i się przebrałam.
Spakowałam moją torbę wszystkimi potrzebnymi rzeczami, po czym wyszłam z pokoju i pobiegłam na dół zrobić śniadanie dla mnie i Nessy.
Zrobiłam nam kanapki z marmoladą, na dobry początek dnia, kiedy to Van wmaszerowała do pokoju.
- Nessa ! Ale żeś się wystroiła ! - zawołałam, słodząc jej herbatę.
- Mhm, dzięki... - rzekła, rzucając swoją torbę z rzeczami na kanapę. - To co jemy ?
- Kanapki z dżemem, mogą być ? - spytałam, po czym usiadłam i zajęłam się moją porcją.
- No jasne ! - uśmiechnęła się, siadając obok mnie. - To... - dodała po chwili przeżuwania. - O której przyjeżdżają nasi znajomi ? I twój chłopak ?
Szturchnęłam ją w żebra.
- O 8. - spojrzałam na zegarek. 7:56. - Więc się pośpiesz.
Odniosłam talerz do zlewu i opłukałam go wodą. Wtedy zauważyłam na parkingu terenówkę Lynchów. Ci to dopiero mają wyczucie czasu.
- Van !
- Tak ? - odparła moja siostra.
- Są !
Nessa jak na znak wstała z miejsca, podała mi swój talerz, po czym zaczęła szczerzyć się do lustra, sprawdzając, czy nie a w nich resztek jedzenia.
- Jak wyglądam ? - spytała nerwowo, stając przede mną.
Ona naprawdę musi go lubić.
- Laura ! - pośpieszyła mnie.
- Genialnie, Riker padnie jak cię zobaczy. - odparłam.
Van zlała mnie za to szmatką, ale warto było.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
Van popędziła, by otworzyć.
Po chwili usłyszałam miłe śmiechy naszych przyjaciół. I mojego ,,chłopaka".
*Ross*
Zaraz po tym, jak siostra Marano wpuściła nas do domu, poczułem nieswoją atmosferę między nią a Rikiem.
Ale co tam...
Władowaliśmy się do ich domu, kiedy z kuchni wyszła Marano.
- Hej. - zawołała, wymieniając ze wszystkimi uściski, mnie zaś obdarzyła chłodnym spojrzeniem (łaskawie odpowiedziałam jej tym samym.
- A gdzie Rocky ? I Ell ? - zapytała, rozglądając się za nimi.
- Rocky zaplanował już sobie jakąś randkę z twoją sąsiadką, a Ell ma gorączkę i starzy go nie puścili. - odparł Riker, patrząc niepewnie z ukosa na Nessę.
- Och, szkoda... Czyli jest nas tylko piątka. Dobra, zbierajmy się. - zarządziła Nessa, idąc do salonu, po swoją torbę.
Marano również wzięła z przedpokoju swoją torbę, po czym zabrała również wielką torbę z jedzeniem i swój sweter.
Ledwo dawała radę wziąć to wszystko, więc chciałem jej pomóc.
Bez słowa wziąłem od niej torbę.
Wyglądała na nieco zdziwioną, lecz podziękowała.
- Jedziemy dwoma samochodami, bo w jednym byśmy się nie zmieścili. - powiedziała Nessa, niosąc swoje rzeczy do ich samochodu.
- To jak, Lynchowie razem, Marano razem, tak ? - upewniłem się, pakując rzeczy ,,mojej dziewczyny" do bagażnika.
- Nie. - zaprotestowała Rydel.
- Niby czemu ? - zdziwiłem się.
- Pomyśl, jeśli paparazzi zobaczą, że jedziecie osobno, pomyślą, że się separujecie. - odparła Vanessa.
Serio ?
- To niby jak ? - zdenerwowała się Laura.
- Pojedziecie naszym samochodem przodem. My pojedziemy waszym, jakiś czas po was. - zaproponowała Dell. - Dobrze ?
- Jesli musimy. - mruknęła Marano. - Mamy wszystko ?
Nagle coś sobie chyba przypomniała, bo walnęła się w czoło.
- Namioty ! Zapomniałam o namiocie i śpiworach ! Mam je w garażu. - zawołała.
- Ross, idź z nią ! - powiedział Riker.
- Czemu niby ja ? - oburzyłem się.
- Bo jesteś jej chłopakiem ? - zasugerowała Van.
Odpuściłem i poszedłem za Marano.
,,Bo jesteś jej chłopakiem". ,,Bo jesteście parą" - co to niby za argumenty ??
*Laura*
Pobiegłam przodem, otworzyłam garaż, po czym wspięłam się na krzesło i zaczęłam szukać po pudłach potrzebnych rzeczy.
Lynch przyszedł po chwili, po czym stanął obok mnie i czekał.
- Mam ! - zawołałam, ciągnąc za śpiwór, który ,,ukrył się" za jakimiś pudłami.
Nie chciał wyjść, więc mocno szarpnęłam.
Tak, wyszedł. Niestety, pudła, które stały bliżej krawędzi półki, w jednej chwili spadły. Prosto na Lyncha.
Chłopak upadł, powalony ciężarem paru pudeł.
- O mój Boże, Lynch ! - zawołałam, zeskakując z krzesła.
Upadłam przy Lynchu, ściągając z niego pudła.
- Jeju, nic ci nie jest ? - zapytałam, gdy spróbował się podnieść.
- Nic mi nie jest. - odparł niemrawo, po czym usiadł, rozmasowując głowę. - Tylko Marano ?
- Tak ?
- Następnym razem uprzedź, jak będziesz chciała mnie zabić, dobra ? - powiedział, po czym się zaśmiał.
Uderzyłam go z placka w tył głowy, lecz również się zaśmiałam.
DEBIL.
-------------------------------------------------------------
Czas na wyjazd, czyż nie ?
Ciekawe co się tam stanie !
KOMENTUJĄC, MOTYWUJESZ DO PISANIA !!!
Ten wyjazd będzie genialny ! Zaraz po powrocie do domu, postanowiłam zadzwonić do Laury, by omówić szczegóły.
- Tak się cieszę, że z nami pojedziecie ! - ucieszyła się młodsza z sióstr Marano.
- Ja też. To o której wyjazd, co wziąć i takie tam...
- Cóż... Do nas przyjedzcie po 8, żebyśmy po 8 mogli wyjechać. Na miejsce dotrzemy koło południa, tam rozbijemy obóz i zacznie się zabawa. Wziąć ? Namioty, śpiwory, ciuchy, żarcie... Ogólnie.
- Ok, czyli u was o 8 ? - upewniłam się.
- Tak, punkt 8.
- Ok, będziemy. - uśmiechnęłam się. - To do jutra Lau.
- Do jutra, Delly. - odparła, po czym się rozłączyłam.
Następnie wysłałam chłopaków do sklepu po jakieś jedzenie na jutro, a sama zajęłam się pakowaniem.
*Laura*
Wstałam wcześnie rano, żeby jeszcze wszystko ogarnąć. Mimo późnej pory roku (grudzień), było ciepło jak w piekle (w końcu LA), więc szybko wybrałam sobie letnie ciuchy i się przebrałam.
Spakowałam moją torbę wszystkimi potrzebnymi rzeczami, po czym wyszłam z pokoju i pobiegłam na dół zrobić śniadanie dla mnie i Nessy.
Zrobiłam nam kanapki z marmoladą, na dobry początek dnia, kiedy to Van wmaszerowała do pokoju.
- Nessa ! Ale żeś się wystroiła ! - zawołałam, słodząc jej herbatę.
- Mhm, dzięki... - rzekła, rzucając swoją torbę z rzeczami na kanapę. - To co jemy ?
- Kanapki z dżemem, mogą być ? - spytałam, po czym usiadłam i zajęłam się moją porcją.
- No jasne ! - uśmiechnęła się, siadając obok mnie. - To... - dodała po chwili przeżuwania. - O której przyjeżdżają nasi znajomi ? I twój chłopak ?
Szturchnęłam ją w żebra.
- O 8. - spojrzałam na zegarek. 7:56. - Więc się pośpiesz.
Odniosłam talerz do zlewu i opłukałam go wodą. Wtedy zauważyłam na parkingu terenówkę Lynchów. Ci to dopiero mają wyczucie czasu.
- Van !
- Tak ? - odparła moja siostra.
- Są !
Nessa jak na znak wstała z miejsca, podała mi swój talerz, po czym zaczęła szczerzyć się do lustra, sprawdzając, czy nie a w nich resztek jedzenia.
- Jak wyglądam ? - spytała nerwowo, stając przede mną.
Ona naprawdę musi go lubić.
- Laura ! - pośpieszyła mnie.
- Genialnie, Riker padnie jak cię zobaczy. - odparłam.
Van zlała mnie za to szmatką, ale warto było.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
Van popędziła, by otworzyć.
Po chwili usłyszałam miłe śmiechy naszych przyjaciół. I mojego ,,chłopaka".
*Ross*
Zaraz po tym, jak siostra Marano wpuściła nas do domu, poczułem nieswoją atmosferę między nią a Rikiem.
Ale co tam...
Władowaliśmy się do ich domu, kiedy z kuchni wyszła Marano.
- Hej. - zawołała, wymieniając ze wszystkimi uściski, mnie zaś obdarzyła chłodnym spojrzeniem (łaskawie odpowiedziałam jej tym samym.
- A gdzie Rocky ? I Ell ? - zapytała, rozglądając się za nimi.
- Rocky zaplanował już sobie jakąś randkę z twoją sąsiadką, a Ell ma gorączkę i starzy go nie puścili. - odparł Riker, patrząc niepewnie z ukosa na Nessę.
- Och, szkoda... Czyli jest nas tylko piątka. Dobra, zbierajmy się. - zarządziła Nessa, idąc do salonu, po swoją torbę.
Marano również wzięła z przedpokoju swoją torbę, po czym zabrała również wielką torbę z jedzeniem i swój sweter.
Ledwo dawała radę wziąć to wszystko, więc chciałem jej pomóc.
Bez słowa wziąłem od niej torbę.
Wyglądała na nieco zdziwioną, lecz podziękowała.
- Jedziemy dwoma samochodami, bo w jednym byśmy się nie zmieścili. - powiedziała Nessa, niosąc swoje rzeczy do ich samochodu.
- To jak, Lynchowie razem, Marano razem, tak ? - upewniłem się, pakując rzeczy ,,mojej dziewczyny" do bagażnika.
- Nie. - zaprotestowała Rydel.
- Niby czemu ? - zdziwiłem się.
- Pomyśl, jeśli paparazzi zobaczą, że jedziecie osobno, pomyślą, że się separujecie. - odparła Vanessa.
Serio ?
- To niby jak ? - zdenerwowała się Laura.
- Pojedziecie naszym samochodem przodem. My pojedziemy waszym, jakiś czas po was. - zaproponowała Dell. - Dobrze ?
- Jesli musimy. - mruknęła Marano. - Mamy wszystko ?
Nagle coś sobie chyba przypomniała, bo walnęła się w czoło.
- Namioty ! Zapomniałam o namiocie i śpiworach ! Mam je w garażu. - zawołała.
- Ross, idź z nią ! - powiedział Riker.
- Czemu niby ja ? - oburzyłem się.
- Bo jesteś jej chłopakiem ? - zasugerowała Van.
Odpuściłem i poszedłem za Marano.
,,Bo jesteś jej chłopakiem". ,,Bo jesteście parą" - co to niby za argumenty ??
*Laura*
Pobiegłam przodem, otworzyłam garaż, po czym wspięłam się na krzesło i zaczęłam szukać po pudłach potrzebnych rzeczy.
Lynch przyszedł po chwili, po czym stanął obok mnie i czekał.
- Mam ! - zawołałam, ciągnąc za śpiwór, który ,,ukrył się" za jakimiś pudłami.
Nie chciał wyjść, więc mocno szarpnęłam.
Tak, wyszedł. Niestety, pudła, które stały bliżej krawędzi półki, w jednej chwili spadły. Prosto na Lyncha.
Chłopak upadł, powalony ciężarem paru pudeł.
- O mój Boże, Lynch ! - zawołałam, zeskakując z krzesła.
Upadłam przy Lynchu, ściągając z niego pudła.
- Jeju, nic ci nie jest ? - zapytałam, gdy spróbował się podnieść.
- Nic mi nie jest. - odparł niemrawo, po czym usiadł, rozmasowując głowę. - Tylko Marano ?
- Tak ?
- Następnym razem uprzedź, jak będziesz chciała mnie zabić, dobra ? - powiedział, po czym się zaśmiał.
Uderzyłam go z placka w tył głowy, lecz również się zaśmiałam.
DEBIL.
-------------------------------------------------------------
Czas na wyjazd, czyż nie ?
Ciekawe co się tam stanie !
KOMENTUJĄC, MOTYWUJESZ DO PISANIA !!!
Pierwsza! :D HHahaha, chociaż raz. Genialny rozdział, czekam na ten wyjazd! Co tam się wydarzy?!
OdpowiedzUsuńRozdział fenomenalny!!!
OdpowiedzUsuńCzekam co wydarzy się na biwaku.
boski na mojej twarzy całya czas jest uśmich kocham tego bloga nie mogę się doczekać jutra
OdpowiedzUsuńJEJU DAWAJ NEXT <3
OdpowiedzUsuń