Przeczytajcie i komentujcie, chcę znać Wasze opinie !!!
____________________
*Ross*
Nachyliłem się i przyłożyłem wargi do ust dziewczyny. Skoro to miało być do zdjęcia, nie musiałem nic robić, wystarczyło tylko lekko ,,cmoknąć" ,,moją ukochaną".
Tylko, że nagle naprawdę zapragnąłem przypodobać się jej rodzinie. Nie wiem czemu.
Dlatego też zanurzyłem rękę w jej włosach i mocno ją do siebie przyciągnąłem.
Chyba była zdziwiona - nie oczekiwała tego.
Lecz mimo to odwzajemniła mój gest. Oplotła ręce wokół mojej szyi i wbiła się w moje usta.
Zamknąłem oczy.
Poczułem coś niesamowitego.
Jakby ktoś skruszył lód w moim sercu. Delikatnie, jakby małą igiełką zaczął powoli w nim skubać, aż odpadł lód.
Po chwili Marano delikatnie przerwała pocałunek, odsuwając się na dosłownie parę milimetrów.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą piękne oczy brunetki. Dosłownie milimetr od moich. Były tak jasne i pełne emocji, że pewnie nigdy bym nie oderwał od nich wzroku, gdyby nie gromki śmiech wuja Marano:
- Hoho, mój drogi chłopcze !
Odwróciliśmy się do nich.
Ciotka Marano ściskała aparat w jednej ręce, drugą zaś ocierała łzy.
Jej mąż za to, patrzył na nas z uwagą i radością.
- Tak się cieszę, że Laura ma takiego cudownego chłopaka. - szepnęła pani Aggy, po czym jeszcze raz uściskała każde z nas z osobna.
Niezręcznie.
- A teraz, chodź Lauruś, dam wam coś na drogę. - dodała, ocierając łzę i zabrała ją w głąb kuchni.
W tym czasie podszedł do mnie jej wuj.
- Laura nie jest taka twarda jaką zgrywa. - powiedział do mnie. - Zawsze taka była. Jest naprawdę delikatna. Nie dostałeś zapewne jeszcze pogrożeń ojcowskich od ojca Laury, z oczywistych przyczyn... A, ze byłem dla jej ojca, jak nierodzony brat, posłuchaj... Nie waż się jej skrzywdzić. Nie waż się jej tknąć, jeśli nie będzie tego chciała. Nie waż się podnieść na nią głosu, ani w jakikolwiek sposób jej ubliżać. Ona jest jak najbardziej delikatny kwiat świata. Masz dbać o ten kwiat. Jeśli dowiem się, że wypłakała przez ciebie chociaż jedną łzę, że cierpiała choć przez sekundę... - tu urwał, bym zrozumiał o co mu chodzi. - Rozumiesz ?
- Tak, oczywiście. Rozumiem. - powiedziałem, lekko speszony, zdziwiony i przestraszony.
- No....- tu po raz pierwszy od początku naszej rozmowy (chyba jego monologu) się uśmiechnął. - Równy z ciebie gość, panie Ross.
- Dziękuję. - wymusiłem ze strachu uśmiech. - Z pana również.
Mężczyzna znów się uśmiechnął.
W tej chwili wróciła Marano z panią Aggy.
Małżeństwo pożegnało nas gorąco, tak samo jak ich syn.
Po czym wreszcie wróciliśmy do samochodu. Marano wsadziła koszyk z jedzeniem, od wujostwa na tylne siedzenie i ruszyła.
- O czym gadałeś z wujkiem Miltonem ? - spytała.
- Oh, dawał mi ojcowskie kazanie. Mówił, że jesteś jak kwiat i że mam o ciebie dbać. A jeśli spadnie ci choćby jeden włos z głowy....
- Rozumiem. - przerwała mi z uśmiechem. - Wujek Milton zawsze straszył moich chłopaków.
- Co ? To ilu ich było ?
Miała kiedyś kogoś ? Tak na poważnie ? Spokojnie, Ross, to nie twój interes.
- Jak byłam mała. Odpędził ode mnie połowę przedszkola tymi swoimi ojcowskimi kazaniami.
- Oh, myślałem, że...
- Zazdrosny ? - wpadła mi w słowo.
- CO ? Ja ? W życiu ! - odparłem od razu.
No może trochę. W końcu ma udawać moją dziewczynę, więc nie może mieć nikogo na boku, co to to nie !
*Vanessa*
Jechaliśmy już od ponad 2 godzin i słowo daję, zabiję kiedyś tego Rikera !
Nie dość, że uparł się że będzie prowadził, to zaraz po tym, jak Ryd na tylnym siedzeniu założyła słuchawki, zaczął mnie przepraszać, za pocałunek.
DAJCIE MI WYSIĄŚĆ !!
- Riker ! - nie wytrzymałam. - Nie przepraszaj mnie ! Być może ja też tego zawsze chciałam !
Brawo, Van ! Nigdy nie umiesz działać pod presją ! Idiotko, po co to mówiłaś ?!
- Serio ? - zapytał z nadzieją w głosie starszy Lynch.
- Powiedziałam ,,może"... - próbowałam.
- Czyli tak ? - uśmiechnął się.
- Co tak ? - zainteresowała się Delly, która sekundę temu ściągnęła słuchawki.
- Tak.... Tak, że Riker ma się tu zatrzymać. To knajpa przyjaciół moich rodziców. Zjemy coś i wam ich przedstawię. Jestem ciekawa, czy Laura i Ross tu byli. - Riker zaparkował, a ja jak strzała wyprułam do restauracji. Jest, udało mi się z tego jakoś wybrnąć !
Kocham tą restaurację jak żadną inną !
Z oczywistych przyczyn !
- Ben ! Ciocia Aggy, wujek Milton ! - zawołałam od wejścia, niemal rzucając się na moją przyszywaną rodzinę.
Byli trochę zdziwieni moim pojawieniem się.
- Laura i jej chłopak odjechali stąd jakieś pół godziny temu. - powiedział Ben.
- Chłopak ?
- Ross. - przypomniała mi ciocia.
Oh, jak mogłam zapomnieć !
- Ah, tam ! Wciąż nie umiem zapamiętać ! - zaśmiałam sie.
Potem przedstawiłam im Rikera i Rydel.
- Jesteście naprawdę podobni do waszego brata. - zauważył Millton.
- W końcu rodzeństwo. - uśmiechnęła się Delly.
- A ty, pewnie jesteś chłopakiem Vanessy, czyż nie ? - zapytała ciocia, zwracając się do blondyna.
Już miałam powiedzieć, że nie, lecz chłopak mnie uprzedził:
- Tak, oczywiście. - po czym objął mnie ramieniem.
Spojrzałam na niego (jak Katniss na Joannę w ,,Pierścieniu Ognia" w windzie) zblazowana:
- Nie, Riker się tylko wydurnia. - wyjaśniłam, z całej siły, lecz z uśmiechem odpychając jego rękę.
Riker wzruszył tylko ramionami.
Wujostwo się zaśmiało, po czym znalazło nam stolik, a my wybraliśmy zamówienia.
Widzicie ? Jak ja mam wytrzymać z tym palantem całe 2 dni ?
*Laura*
Jechaliśmy w ciszy, słuchając jakichś fajnych piosenek, nagle z radia poleciała piosenka R5 - One Last Dance.
Lynch podgłosił, mimo moich wyraźnych próśb, by tego nie robił.
Zaczął śpiewać wraz ze swoim głosem z radia:
- So wait up wait up
Give me one more chance
To make up make up
I just need one last dance
Nagle urwał. I spojrzał na mnie:
- No, dalej Marano. Twoja kolej. - powiedział. - Chyba znasz tekst.
Popatrzyłam na niego z nienawiścią, lecz kontynuowałam:
- Freshman year
I saw your face
Now it's graduation day
Said we'd be friends
Until the end
Can we start again
Chłopak patrzył na mnie przez chwilę w zaciekawieniu, z uśmiechem, po czym razem skończyliśmy śpiewać piosenkę.
Po jej skończeniu, chłopak wybuchł głośnym śmiechem.
- Co cię tak bawi ?
- Wiesz, że nie śpiewasz nawet aż tak najgorzej, Marano ?
- Oh, jakże to miłe ! - warknęłam, uderzając go brzuch. - Ciebie też da się znieść. - dodałam po chwili.
Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem:
- Dzięki.
- Ale i tak jesteś najsłabszy z całego zespołu, nie myśl sobie. - mruknęłam cicho.
- Hej ! To nie było miłe ! - odparł, mimo to wciąż się śmiejąc.
Resztę drogi, aż do skraju lasu, gadaliśmy o muzyce i naszych zainteresowaniach.
Przezywaliśmy się i obrażaliśmy, ale w taki bardziej... miły sposób.
Może Lynch nie jest taki zły ? Nie zrozumcie mnie źle, wciąż uważam, że to laluś i totalna fleja, ale...
Da się z nim nawet pogadać.
Na miejsce dojechaliśmy parę minut po 12.
- Co to jest ? Miejsce kempingowe jest ponad kilometr stąd. - zauważył, gdy odpinałam pas.
- No właśnie. - odparłam, po czym wysiadłam z samochodu.
On również wysiadł.
- To co tu robimy ? - zapytał, trzaskając drzwiami.
- Zaraz zobaczysz. A teraz rusz się łaskawie i pomóż mi z rzeczami. - zawołałam.
Chłopak pomógł mi wziąć wszystkie rzeczy.
Poszłam przodem przez las, odganiając gałęzie i robaki.
Lynch szedł za mną, mrucząc coś pod nosem.
- To tu ! - zawołałam po 5 minutach marszu.
Następnie weszłam na polanę.
*Ross*
Gdzie ta Marano mnie prowadziła ?
Pole kempingowe jest gdzie indziej. Nagle zobaczyłem promienie słońca, co oznaczało, że doszliśmy do skraju lasu.
I faktycznie. Wyszedłem na polanę i słowo daję nie mogłem się ruszyć.
Przede mną było wielkie pole, ze świeżą, zieloną trawą (w zimie ?). Następnie był delikatny brzeg kamyczkowy, który prowadził do lawendowego jeziora. Jeziora, które ze wszystkich prawie stron otaczały wysokie wzniesienia, góry i skały.
Niesamowity widok. Po prostu...
- I jak ? - zapytała Marano.
- To jest... Nigdy w życiu nie widziałem czegoś piękniejszego. - odparłem.
- Daj spokój, widziałeś mnie. - zaśmiała się. - A tak, na serio: wiedziałam, że ci się spodoba.
podeszła do mnie i wzięła ode mnie połowę bagaży, po czym ustawiła je w kupce na środku polany.
- Skąd wiecie o tym miejscu ? - zapytałem, odkładając tam resztę rzeczy.
- Jest nasze.
- Kpisz sobie ?
- Nie. Ojciec kupił, go mamie na prezent ślubny. Tą polanę, jezioro i część gór. Dlatego zawsze tu jeździliśmy. - odparła.
- Zazdroszczę. Mój ojciec pewnie kupił mamie czekoladki. - odparłem, znów rozglądając się po tym pięknym, miejscu. - Mógłbym tu zamieszkać.
- Tak, ja też. - szepnęła Marano. - Ale koniec gadania, pomóż mi rozłożyć namioty, zanim przyjedzie reszta.
*Laura*
Lynch zrobił co kazałam i wspólnie rozłożyliśmy namioty.
Było ich 3.
Wszystkie duże, 2-osobowe, więc komuś przypadnie pewnie spać samemu.
Ułożyliśmy je mniej więcej na środku polany, wokół kupki bagaży, gdzie planowałam zrobić miejsce na ognisko.
Zanim się obejrzeliśmy przybyła reszta.
Ale była ich 4.
Vanessa, RIker, Rydel i...
- Raini ! - wydarłam się, po czym pobiegłam w stronę mojej ulubionej czarnowłosej.
----------------------
A więc jednak: podzieliłam ten rozdział na 2 części, bo inaczej byłby za długi !
Ale spokojnie, drugą część opublikuję jeszcze, żebyście mogli przeczytać je jednego dnia.
Dziękuję za wasze wszystkie propozycje apropo konkursu, w drugiej części ogłoszę zwycięzcę, a zwycięskie wyjaśnienie pojawi się w rozdziale 37 (najprawdopodobniej, niczego nie obiecuję) ! :*
KOMENTUJĄC, MOTYWUJESZ DO PISANIA !!!
Jaki za długi? Dla mnie w sam raz :D już nie mogę się doczekać i WOW! Nawet się do siebie odezzwali w czasie drogi, widzę postępy!
OdpowiedzUsuńCudo:*
OdpowiedzUsuńJest nieziemski strasznie mi się podoba co ja piszę ja go kocham czekam na next będzie dziś ???????? mama nadzieję zę tak i ciekawe kto wygrał
OdpowiedzUsuńJA osobiście wrzuciałam chyba 8 pomysłow ale one na pewno nie wygrały jestem twoją fanką !!!!
OdpowiedzUsuńWiesz, czego mi brakuje?
OdpowiedzUsuńOpisów uczuć. Naprawdę byłoby fajnie, gdyby było coś więcej o uczuciu Rossa do Laury i odwrotnie. A poza tym nie jest źle! Osobiście rozdział mi się bardzo podobał :3 jestem ciekawa, co będzie dalej :)
~Hayden
kocham kocham cztałam go chyba z 6 razy
OdpowiedzUsuńKiedy next?
OdpowiedzUsuń